Przepraszam, że tyle czekaliście :) Ale szykuję dla was niespodziankę :) Była już gotowa, ale blogger spłatał mi figla i mi ją usunął. Już tworzę ją od nowa, będzie mi łatwiej, ponieważ już wiem jak ma wyglądać, ale i tak mi przykro :C. Ale uczymy się na własnych błędach... Ja nauczyłam się nie ufać mobilnej wersji bloggera... :-/
Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Domyślacie się co to będzie?? :)
♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪
ROZDZIAŁ 18 :)
Obudziłam się w środku nocy. Marco, tak jak ja, zasnął na kanapie. Pocałowałam go w policzek, po czym poszłam do kuchni. Spojrzałam przez okno. Ulica była ciemna, ponieważ wczoraj jacyś pijani ludzie rzucali w latarnię kamieniami. Co jakiś czas przejeżdżało tędy jakieś auto. Ta droga nie była
ROZDZIAŁ 18 :)
Obudziłam się w środku nocy. Marco, tak jak ja, zasnął na kanapie. Pocałowałam go w policzek, po czym poszłam do kuchni. Spojrzałam przez okno. Ulica była ciemna, ponieważ wczoraj jacyś pijani ludzie rzucali w latarnię kamieniami. Co jakiś czas przejeżdżało tędy jakieś auto. Ta droga nie była
często odwiedzana. Generalnie w okolicach rynku na
okrągło panowała godzina szczytu, ale tu świeciło pustkami. Mało kto
tędy jeździł. A przynajmniej w nocy. Odeszłam od okna. Miałam ochotę na
herbatę, ale czajnik spaliłam już wczoraj. Odkręciłam kran, ale woda
miała dziwny kolor... Jeszcze baterię trzeba wymienić. Uderzyłam w nią
płaską dłonią. Chyba ze zbyt dużą siłą, ponieważ ta przechyliła się na
prawą stronę. Usiadłam na taborecie. Po chwili jedna z niego spadłam.
Jedna noga była wygięta. Zazwyczaj podobało mi się w tym mieszkaniu, ale
dziś wszystko mi przeszkadzało. Wyszczerbiony blat, zepsute owoce,
rozpadający się koszyk... Poszłam do salonu. Marco ciągle spał.
Wyłączyłam telewizor i usiadłam na kanapie obok chłopaka. Nie chciało mi
się spać. Po prostu tak siedziałam w tych ciemnościach. Wszystko było
jakby oblane atramentem. Żadnych kolorów... Tylko ta czerń. Czerń...
czarny... czarny... i czerń... Zaczęło mi się nudzić takie siedzenie.
Wstałam. Chciałam pójść do pokoju, gdy nagle pojawiło się rażące białe
światło, któremu towarzyszył straszny huk. Nie da się opisać tego
słowami. Przestraszyłam się. O mało nie dostałam zawału serca. Zatrzęsła
się podłoga. Upadłam. Kubek stojący na stoliku do kawy spadł, tłukąc
się. Oczywiście Marco się obudził. Gdy zobaczył mnie na podłodze pomógł
mi wstać. Usiadłam na kanapie obok niego.
- Co tu się przed chwilą stało? - zapytał, obejmując mnie ramieniem.
-Nie wiem - odparłam. Byłam w szoku. Tak naprawdę wiedziałam co się stało - piorun trafił w dom, a ładunek elektryczny przedostał się do gruntu... czy coś takiego - ale nie chciałam tak dużo mówić, więc powiedziałam to, co powiedziałam. Marco przykrył moje plecy kocem. Skąd on wiedział, że tak się robi? W końcu nigdy nie należał do tych mądrzejszych. Powiedzmy, że był... przeciętny. Podeszłam do zabezpiecznika i na wszelki wypadek wyłączyłam prąd w mieszkaniu. Spojrzałam przez okno w kuchni. Sąsiedzi także to zrobili. Przez całą noc nie spaliśmy. Graliśmy w karty przy świetle z latarek. Martwiłam się tylko, czy na pewno nic się nie stało. Tuż po północy, 14 lutego, stała się sobota. Czyli dzień wolny od Studia. Lubię tam chodzić, ale nie robienie niczego jest zawsze najlepsze. Zaraz... 14 luty to przecież... WALENTYNKI! To dlatego Marko przyleciał akurat teraz. Rano chłopak wyszedł na dwór, aby sprawdzić czy wszystko dobrze z budynkiem. Gdy wrócił miał potargane włosy i nadpalone ubranie. O co chodziło?! Scena jak że słabego horroru. Marco stał na środku "korytarza" i patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. Nagle drzwi wyskoczyły z zawiasów i przygniotły chłopaka. W miejscu drzwi pojawiła się wielka zielona masa. Jakby łapa potwora z jakiejś bajki! Po chwili obrócił się i jego wielkie zielone oczy i ohydna sina gęba znajdowały się w mieszkaniu. Potwór szybko zbliżał się w moją stronę. Zaczęłam krzyczeć. Wyjęłam poduszkę z pod mojej głowy i rzuciłam nią przed siebie... Zaraz... Poduszkę?! Z pod głowy?! Ja ciągle spałam?! Otworzyłam oczy zobaczyłam przed sobą stolik z rozłożonymi kartami i bruneta niosącego kwiaty i... śniadanie. Chyba zasnęłam podczas gry... Marco wygrał walkowerem...
- Dzieńdoberek - uśmiechnął się wyciągając przed siebie kwiaty i podając mi gorącą herbatę oraz tosty. Podziękowałam mu, włożyłam kwiaty do wazonu, po czym położyłam się z powrotem na podłodze.
Ten sen był tak
realistyczny... Pamiętam każdy nawet najdrobniejszy szczegół. Zabrałam
się do jedzenia. Zauważyłam, że na tosty z serem są polane ketchupem na
kształt serca. Gdy skończyłam czekała na mnie kolejna niespodzianka...
Brunet kazał mi się szybko ubrać, bo gdzieś idziemy. Byłam bardzo
ciekawa gdzie. Wyobrażałam sobie różne opcje. Wyjęłam z szafy śliczną
sukienkę w skowronki i jasne buciki. Rozczesałam włosy, ale zostawiłam
je luźno opadające na ramiona. Jeszcze tylko makijaż i jestem gotowa.
Gdy schodziłam na dół zadzwonił dzwonek. A za drzwiami znajdowała się
ostatnia osoba, którą chciałam w tej chwili widzieć.- Co tu się przed chwilą stało? - zapytał, obejmując mnie ramieniem.
-Nie wiem - odparłam. Byłam w szoku. Tak naprawdę wiedziałam co się stało - piorun trafił w dom, a ładunek elektryczny przedostał się do gruntu... czy coś takiego - ale nie chciałam tak dużo mówić, więc powiedziałam to, co powiedziałam. Marco przykrył moje plecy kocem. Skąd on wiedział, że tak się robi? W końcu nigdy nie należał do tych mądrzejszych. Powiedzmy, że był... przeciętny. Podeszłam do zabezpiecznika i na wszelki wypadek wyłączyłam prąd w mieszkaniu. Spojrzałam przez okno w kuchni. Sąsiedzi także to zrobili. Przez całą noc nie spaliśmy. Graliśmy w karty przy świetle z latarek. Martwiłam się tylko, czy na pewno nic się nie stało. Tuż po północy, 14 lutego, stała się sobota. Czyli dzień wolny od Studia. Lubię tam chodzić, ale nie robienie niczego jest zawsze najlepsze. Zaraz... 14 luty to przecież... WALENTYNKI! To dlatego Marko przyleciał akurat teraz. Rano chłopak wyszedł na dwór, aby sprawdzić czy wszystko dobrze z budynkiem. Gdy wrócił miał potargane włosy i nadpalone ubranie. O co chodziło?! Scena jak że słabego horroru. Marco stał na środku "korytarza" i patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. Nagle drzwi wyskoczyły z zawiasów i przygniotły chłopaka. W miejscu drzwi pojawiła się wielka zielona masa. Jakby łapa potwora z jakiejś bajki! Po chwili obrócił się i jego wielkie zielone oczy i ohydna sina gęba znajdowały się w mieszkaniu. Potwór szybko zbliżał się w moją stronę. Zaczęłam krzyczeć. Wyjęłam poduszkę z pod mojej głowy i rzuciłam nią przed siebie... Zaraz... Poduszkę?! Z pod głowy?! Ja ciągle spałam?! Otworzyłam oczy zobaczyłam przed sobą stolik z rozłożonymi kartami i bruneta niosącego kwiaty i... śniadanie. Chyba zasnęłam podczas gry... Marco wygrał walkowerem...
- Dzieńdoberek - uśmiechnął się wyciągając przed siebie kwiaty i podając mi gorącą herbatę oraz tosty. Podziękowałam mu, włożyłam kwiaty do wazonu, po czym położyłam się z powrotem na podłodze.
-Ja otworzę - krzyknęłam i przyspieszyłam kroku. Uchyliłam drzwi. Za nimi stał... LEÓN?! - czemu to zawsze on przeszkadza mi, gdy jestem z Marco.
- Francesca, chciałbym z tobą porozmawiać... - zaczął.
- Zaraz przyjdę - przerwałam mu krzykiem skierowanym do mojego chłopaka.
- Chciałem Ci powiedzieć, że podobasz mi się i... czuję do Ciebie coś więcej niż przyjaźń i...
- León, ale skąd możesz to wiedzieć, my się prawie nie znamy - starałam się powiedzieć mu łagodnie, że ten związek nie może zaistnieć. W końcu przyszedł tu i wyznaje mi miłość, na pewno nie było mu łatwo to zrobić, ale też nie znam go dobrze... może zawsze tak robi z nowymi w Studio21. Chciałam szybko zmienić temat. - Tak w ogóle skąd wiesz gdzie mieszkam?!
- Mam swoje źródła - odparł szczerząc się do siebie i po chwili mówił dalej - A skoro dziś są walentynki, to czy będziesz moją walentynką? - zapytał klękając na jednym kolanie i ujmując moją dłoń. Przyznaję, gdybym nie była zakochana w Marco i nie widziała świata poza nim... może i bym się zgodziła.
- Przepraszam - powiedziałam uciekając do pomieszczenia. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, po czym rzuciłam się w ramiona Marco. Nie chciało mi się płakać, potrzebowałam po prostu mocnego przytulenia od mojej prawdziwej walentynki. Czuję się trochę podle przez to, jak potraktowałam Leóna, ale co innego mogłam zrobić? W końcu mu przejdzie. Marco zaprowadził mnie do parku, po dłuuugim spacerze, zaprowadził mnie w pewne niezwykłe miejsce. Chodzę do tego parku prawie codziennie, ale nigdy wcześniej nie zauważyłam tego jednego, magicznego miejsca. Musieliśmy przecisnąć się przez krzaki, za którymi wiła się ścieżka równolegle do stawu. Dwieście metrów dalej, po lewej stronie znajdował się drewniany podest. Przeszliśmy po nim kawałek. Po czym Marco stanął. Zdziwiłam się. On powiedział tylko, że to tutaj. Zeszliśmy na niewielką część lądu, na której rosło drzewo. Nie było to jednak takie zwykłe drzewo. Przypominało trochę parasol w pozycji poziomej. Po jednej stronie rosły piękne różowe kwiaty, a po drugiej drzewo było "łyse". Dzięki temu nikt nie zwracał na nie uwagi. Na trawie rozłożony był koc w biało-czerwoną kratkę. Na nim był koszyk piknikowy i gitara. Wszystko już tu czekało. Rzuciłam się brunetowi na szyję i powiedziałam:
- Dziękuję, to najlepsza walentynkowa niespodzianka w całym moim życiu! Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię!!
- Ja Ciebie też!
- Siadamy?
- Tak! - odrzekł.
Marco wziął do ręki instrument i zaczął dla mnie śpiewać, ja zaczęłam podjadać truskawki w czekoladzie i słuchać jego pięknego głosu. Dużo lepiej jest go słyszeć na żywo.
♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪♪
Może trochę krótki, ale obiecałam wam niespodziankę, więc nie narzekamy :D

A co to za spam? :D W wolnym czasie może wpadnę! Ale z tym moim wolnym czasem to słabo... :C
OdpowiedzUsuń