-Francesca!! - krzyk był tak głośny, że powierzchnia mojej herbaty się zakołysała. Oj, mój brat chyba dziś nie będzie w dobrym humorze - Francesca mogę się dowiedzieć gdzie jest mój grzebień? - gdy Fede wyłonił się zza drzwi na pierwszym piętrze prawie zakrztusiłam się napojem.
- Mój kochany braciszku, mam do Ciebie pytanie - on zjechał po balustradzie zrobił dwa susy, usiadł na białej kanapie obok mnie i zrobił minę typu "czas to pieniądz, więc się pośpiesz" - Pamiętasz tą bajkę, która tak bardzo podobała ci się w przedszkolu?
- "Pan Hilary"? - teraz na jego twarzy można było dostrzec ogromne zaciekawienie.
- Tak, szukając grzebienia spróbuj wyciągnąć z niej wniosek.
- O czym ty mówisz? - mój braciszek nie jest zbyt kumaty, ale według rodziców i tak jest "inteligentniejszy od niektórych", przypuszczam, że zupełnie nie pamiętają znaczenia tego słowa - No trudno, wezmę twoją szczotkę.
- Nie, Fede! Zostawisz na niej swoje kłaki! Fede! - krzyczałam i krzyczała, ale on miał ze mnie tylko niezły ubaw.
Odstawiłam kubek do kuchni, wtedy zadzwonił dzwonek. Przez wizjer zobaczyłam mojego przyjaciela, wpuściłam go do środka.
-Co ty jeszcze nie gotowa?! Dajesz, pośpiesz się!
-Tak Alejandro, Ciebie też miło widzieć. Nie bulwersuj się tak, już jestem prawie gotowa - obróciłam się o 360 stopni, aby mógł mi się przyjrzeć, mnie i mojej pidżamie.
-Chciałbym tylko zauważyć, że jest za 10!
-Co?! Dobra spokojnie, dam radę, zawsze daję. Tak, spokojnie Al - nie wiem dlaczego próbowałam go uspokoić, był spokojniejszy ode mnie.
- Dobra, to tylko szkoła - dla niego szkoła jest "tylko", ale ja jestem zbyt porządna, nigdy się jeszcze nie spóźniłam! Gość usiadł na blacie i krzyknął do mojego odkurzacza od śniadań - Prawda Fede? - on jednak był już na dole i wystraszył biedaka tak, że spadł z mebla. Zaczęli się "potyczkować", jak to oni mówią. Ja jednak zrezygnowałam z przedstawienia, ubrałam się i wyszłam z domu. Zaraz za progiem jednak usłyszałam znany głos.
- Fran?
- Marco - jak za każdym razem, gdy na mnie patrzył, odzywał się, lub w ogóle cokolwiek robił, spłonęłam rumieńcem.
- Idziesz do szkoły? - każde pytanie wypowiadał z takim spokojem, że stresowałam się jeszcze bardziej. Dobrze, że przynajmniej nie ma tu tych wariatów, narobili by mi obciachu do reszty.
-No...
-Fran, czemu wyszłaś? Ominęło Cię najlepsze! - po co ja o tym pomyślałam?! - przyspieszyłam kroku i zostawiłam tą trupę cyrkową samą.
W szkole cały dzień snułam się korytarzami, moje samopoczucie od rana spadło do -40. Postanowiłam zwolnić się z ostatniej lekcji pod pretekstem straszliwego bólu brzucha, miałam lekcję tańca z panną Clarą (panna ma 40 lat, ale jeśli ktoś się sprzeciwi nazywaniu ją tak, to specjalnie na taką okazję zapisała się na lekcje karate) trzeba było trochę podyskutować, ale ostatecznie mnie puściła. W domu przykryłam się pomarańczowym, cieplutkim kocem, włączyłam telewizję i oglądałam jakąś przypadkową komedię, jednak nawet ona nie poprawiła mi humoru. Tylko jedna osoba potrafiła. Wtedy drzwi się otworzyły.
- O wilku mowa - pomyślałam - Hej braciszku - odparłam cichutko, lecz to zdrobnienie chyba jednak nie przypadło mu do gustu, ponieważ popatrzył się na mnie krzywo i chciał powiedzieć coś w stylu: "kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?!". Jednak powiedział coś innego.
- Hej, czemu poszłaś do domu szybciej? - w jego oczach widać było troskę. Nie kompletnego wariata który zjechał krzesłem obrotowym po schodach, tylko prawdziwą troskę. Za to właśnie go kocham. Zrobiłam smutną minkę. Nigdy nie potrzebowaliśmy słów, by się porozumieć. Byliśmy, jesteśmy i będziemy najbardziej zgranym rodzeństwem na osiedlu - Mam dla Ciebie niespodziankę. Wiem, że je uwielbiasz, ale musisz mi obiecać, że się uśmiechniesz. Patrz pokażę Ci jak to się robi. Smile - popisał się angielskim i zrobił to co powiedział.
- Gdyby urządzali konkurs na najbardziej rozbrajający uśmiech, na sto procent byś wygrał!
-Nie schlebiaj mi już tak! - zażartował - Dobra, to idę po naszą niespodziankę - naszą? Co to miało znaczyć. Co on chce tu przynieść? Może znowu jakiegoś węża pod krawężnikiem znalazł? O co chodzi? Po chwili glucior wrócił z pudełkiem z naklejonymi zdjęciami ciasteczek i wyciętymi z gazet napisami "cookies". Pierwotnie pudełko było gładkim niebieskim owalem, ale co to by była za frajda, gdyby mój błazen nie wygiął go w nieokreślony w żaden sposób kształt i nie poprzyklejał moich wycinków. Lecz w środku nie było ciastek, cukierków, lizaków, ani niczego słodkiego. Kryły się tam drzwi do Studio21 w Buenos Aires - szkoły naszych marzeń. Zbieraliśmy pieniądze na wyjazd odkąd nasz ojciec pierwszy raz się upił, a nasza matka zaczęła trwonić pieniądze w najdroższych sklepach. Dla tego celu pracowaliśmy codziennie w niewielkiej knajpce "Band". Większość zarobionych pieniędzy odkładaliśmy, jednak jeszcze dużo nam brakowało, bardzo dużo. Federo włożył mi w ręce średniej wielkości pojemnik i nakazał otworzyć. Czy to kolejny kawał w stylu mojego brata? Może tam jest klej z farbą, który przez dwa dni nie będzie chciał zejść z moich włosów? Nie, zazwyczaj dwa razy tego samego numeru nie robi, aż taki głupi nie jest. W sumie on w ogóle nie jest głupi,
- No, Fran co z tobą? Otwieraj! - Zawahałam się, ale otworzyłam je. Z początku nie udawało mi się, to pewnie wina miliona wygnieceń na nim - Spokojnie nic strasznego tam nie ma - próbował mnie uspokoić, ale nie zawsze potrafię ocenić czy żartuje, czy teraz akurat zebrało mu się na bycie poważnym. Przymknęłam oczy i odchyliłam wieczko. Nic nie trzasnęło, nic nie wybuchło, więc chyba wszystko ok. Niepewnie spojrzałam do środka. Co tam zobaczyłam?...
**************************************************************************
Już prawie kończę pisanie 2 rozdziału, więc myślę, że jutro już powinien się pojawić :-), ale nic nie obiecuję :-P Buziaczki ;*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarze ;*