środa, 26 lutego 2014

Rozdział 5

Alejandro wstał i pociągnął mnie za rękę - No chodź - powiedział i może mi się tylko wydawało, ale mrugnął do Fedro.
- Gdzie idziemy - zapytałam.
- Zobaczysz! - krzyknął, a Fede szybko pobiegł na górę. Przyjaciel zaprowadził mnie pod piękną restaurację. Stała na niewielkim pagórku. Otoczona była drzewami oliwnymi. Dach miał kształt kopuły, a całość wielokąta. Duże okna umieszczone były w białych, cienkich framugach. Jednak były zasłonięte granatowymi zasłonami. Co on chciał robić w zamkniętej restauracji? Podeszliśmy do wejścia.
- Gotowa? - zapytał.
- Niee! Co ty chcesz zrobić?! - on jednak mi nie odpowiedział. Złapał mnie za rękę, otworzył drzwi i wciągnął mnie do środka. Nagle zasłony opadły, a do pomieszczenie wpadło słońce, a z najgłębszych zakamarków wyskoczyli goście krzycząc: NIESPODZIANKA! Stałam jak wryta. Nie mogłam uwierzyć! Była tam prawie cała szkoła! Wszyscy po kolei dawali mi prezenty na pożegnanie. Przyszła kolei na Alejandro. Od niego dostałam ramkę z naszymi wspólnymi zdjęciami. Kazał mi ją powiesić w nowym pokoju i codziennie o nim myśleć, po czym mnie przytulił. Teraz podszedł Fede.
- Będę tęsknił! - powiedział wyciągając przed siebie TO granatowe pudełeczko. W środku były złote kolczyki. Jeden miał kształt mikrofonu, a drugi był  po prostu złotym łańcuszkiem, którego zadaniem było zwisać od jednego końca ucha do drugiego.
- Są piękne. Dziękuję! - zaczęłam płakać. Płakać ze szczęścia, ponieważ mam w okół siebie najlepszych ludzi na świecie.
- Kocham Cię siostra! - żywy dowód na to, że faceci też płaczą. Fede poryczał się jak panienka, po czym przytulił mnie tak, że prawie się udusiłam.
- Ja Ciebie też!
Po nim została już tylko jedna osoba.
- Nasz związek trwał krótko, ale miłość będzie wieczna - powiedział to z taką czułością i spokojem, że z moich oczu leciała teraz fontanna. Po chwili podał mi żółte, niewielkie pudełeczko z moim i jego zdjęciem na wieczku. W środku znalazłam bransoletkę z wygrawerowanym napisem: Ocean nas nie rozdzieli! Popatrzyłam na niego przez chwilę, po czym podeszłam bliżej, zarzuciłam ręce na jego szyję i wpiłam wargi w jego. Ten pocałunek był tak spontaniczny. Na zawsze zapamiętam ten moment. Tymbardziej, że Fede zrobił nam zdjęcie. Muszę kupić ramkę w serca! Później wspólnie zaśpiewaliśmy napisaną specjalnie dla mnie przez Marco piosenkę. Nosiła tytuł Podemos. Tekst musiałam zapamiętać w dwie minuty, ale co to dla mnie. Po nas na scenę wszedł Fedro i wykonał utwór Nel mio mondo. Po czym ja zaprezentowałam napisaną dziś rano piosenkę Una nueva estrella. Potem wszyscy zaczęli klaskać i krzyczeć.  Dawno się tak nie bawiłam. Cały czas ktoś występował. Na koniec razem z Marco, Fede i Alejandro zaśpiewaliśmy Veo, veo. Do domu wróciliśmy około 21. Próbowałam zasnąć, ale nie potrafiłam. Cały czas wierciłam się. Ciągle myślałam o tym, że to moja ostatnia noc w Buenos Aires. Popatrzyłam na zegarek, była 1:08. Próbowałam spać jeszcze pół godziny, aż zdałam sobie sprawę, że się nie da. Wstałam z łóżka i wyszłam na paluszkach z pokoju. Nie chciałam obudzić rodziców. O ile oni w ogóle śpią. W końcu nie widuję ich. Drzwi się otworzyły. Skoczyłam pod drzwi mojego brata.
- Kochanie! - głos był donośny i twardy, zupełnie nie pasował do wypowiedzianego słowa - Kupisz mi jutro te diamentowe buciki! - to chyba nie była prośba. Bynajmniej nie brzmiała tak. Wychyliłam głowę za ścianę, aby zobaczyć właściciela tego głosu. To była moja mama. Kiedy ostatni raz ją widziałam mówiła słodkim, pięknym głosem i miała proste, kasztanowe włosy. Była piękną szatynką o jeszcze piękniejszym głębokim spojrzeniu. Jej błękitne oczy zawsze ozdabiały idealnie pomalowane rzęsy. Teraz wyglądała jakby kiedyś przefarbowała się na blond, ale od roku nie poprawiała odrostów. Jednak nie były kasztanowe, tylko siwe, a każdy włos odstawał w innym kierunku. Po tuszu zostały już tylko plamy pod oczami. A piękna skóra, to były same zmarszczki. Miała na sobie pierwotnie czarną sukienkę, teraz podartą i ubrudzoną od czekolady i jakiś śmieci. Gdy położyła dłoń na balustradzie, zauważyłam jej obrzydliwe, obdrapane paznokcie. Kiedyś razem malowałyśmy je. Zawsze miała je w nienagannym stanie, a ja zawsze też chciałam mieć takie. To chyba była najbardziej zaniedbana osoba jaką widziałam. Myliłam się. Po schodach wczołgał się ojciec. Wyglądał jak dziadek, chociaż był bardzo młodym człowiekiem. Włosy... nie miał włosów!? Pamiętam, kiedyś, jak byłam mała miał piękne, gęste włosy. Łzy wyleciały z moich oczu na podłogę. Ojciec wybełkotał coś niezrozumiałego - Przestań mruczeć ty gnojku jeden! - wrzasnęła, a on... ugryzł ją w łydkę?! Teraz na panelach powstała słona kałuża. Oparłam się o ścianę i płakałam dalej. Narkotyki niszczą rodziny! Gdyby nie to sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej: Tata nadal jeździłby z nami w dalekie podróże, ponieważ nie wyrzuciliby go z pracy. Mama bawiłaby się z nami i śmiała, ponieważ nie byłaby w depresji z powodu opłacania całego domu. Nie kupowałaby sobie drogich rzeczy. Tata nie kradłby jej pieniędzy na auta, które i tak rozwala. Podniosłam brodę, aby nie narobić hałasu płaczem. Teraz łzy nie miały szansy się wydostać. Popatrzyłam na niewielką tabliczkę na drzwiach z napisem Federico. Ja też mam taką. Oczywiście z napisem Francesca. Zrobiliśmy je kiedyś z mamą. Było tak cudownie, gdy spędzaliśmy czas wspólnie, chodziliśmy na lody, na place zabaw, lub po prostu siedzieliśmy w domu, ale razem. Chciałabym, aby znowu tak było, aby te chwile wróciły. Zaczęłam znowu płakać. Drzwi się otworzyły. Fede nic nie powiedział,  zwyczajnie wciągnął mnie do środka.
-Fran?! Co ty tam robiłaś? - mówił szeptem, aby nikt nas nie usłyszał.
- Nie mogłam zasnąć, więc chciałam zejść na dół, żeby napić się wody i zacząć się pakować, ale drzwi się otworzyły, więc schowałam się za ścianą - wybełkotałam to bardzo nie wyraźnie, ale najwidoczniej on to zrozumiał.
- No dobrze, ale dlaczego płakałaś?
- A widziałeś ich?! - prawie krzyknęłam, ale Fede w porę mnie uciszył - To wszystko przez narkotyki! Dlaczego?! Co oni takiego zrobili?! Co my takiego zrobiliśmy?!
- Fran - zaczął - to już jest niestety przeszłość. Już nic na to nie poradzimy. Możemy co najwyżej wyciągnąć wnioski - tu zrobił krótką przerwę - i żyć dalej. Fran, ty jedziesz do Buenos Aires - dotychczas patrzył w podłogę, teraz spojrzał mi prosto w oczy - Nie pozwól nikomu stanąć Ci na drodze! Spełniasz swoje marzenia!
- NASZE marzenia - sprecyzowałam - Nie wiesz, że lepiej jest je spełniać wspólnie?
- Fran, ty ciągle byłaś przy mnie. Pomagałaś mi i wspierałaś mnie. Pamiętasz nasze zaliczenie? Mieliśmy napisać piosenkę. Byłem tak przybity przez Sarę, że nie mogłem niczego zrobić. Ty mnie pocieszałaś i napisałaś piosenkę ją sama. Jesteś niezwykła. Teraz pora, abyś pomyślała o sobie. Nie mów mi tylko, że nie chcesz jechać do Argentyny, bo Ci nie uwierzę!
- Ale...
- Nie martw się o mnie, ja też tam będę. Może nie fizycznie, ale będę tam z Tobą. Zawsze jestem - przerwał mi. Zdziwiłam się, ponieważ odgadł o czym myślałam. Czy on mi czyta w myślach? - A jeśli chodzi o to, że będziesz sama w Buenos Aires, to nie będziesz! Jesteś miłą, sympatyczną, otwartą dziewczyną. Na pewno cała szkoła ustawi się w kolejce, aby się z tobą przyjaźnić - uśmiechnęłam się - No chodź! - rozłożył ręce, a ja go przytuliłam.
- Dziękuję - szepnęłam mu do ucha.
- Kocham Cię siostra.
- Wiem.

*****************************************
Tym razem się starałam, więc szczerze mi tu co sądzicie? :P :)

3 komentarze:

  1. Szczerze ?Jeżeli mam być szczera,to sorrki ale prawda może trochę zaboleć...Super blog ;D !Czekam na ciąg dalszy ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. MMMMMMMMaaaaaaaaggggggggiiiiiiaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarze ;*